(ten post nie jest smutny tylko odkrywczy)
_
W moich folderach zdjęcia segreguję według miesięcy. W środku folderu
maj jest folder
MAJ 01,
MAJ 02. W środku folderu
marzec są
MARZ 01,
MARZ 02,
MARZ 03 itd.
Czasem z opisem w nawiasie
(Milan), (jezioro),
(Gazelle),
(goście).
Od września do grudnia nazwy miesięcy były angielskie. Od stycznia dla odróżnienia polskie. Wszystko zawiera się w folderze
GRO.
Od nowego semestru w różnych miejscach pojawia się też czasem teczka o nazwie:
do ilustracji.
To zdjęcia na mój własny użytek. Czasem trudno mi rysować poprawnie anatomicznie z pamięci.
Robię je sobie na samowyzwalaczu 2 lub 10 sekund, albo z ręki.
One są o mnie. Ilustracje i zdjęcia.
W piżamie, z fleszem i całym syfem w tle.





Zdaje się, że zdjęcia, które zwykle pokazuję, to wybór takich, którymi kreuję swój świat, swoją bajkę. Nie tylko dla was. Dla siebie.
Ja tak żyję chyba od liceum.
Przez większość czasu mam włączoną kamerę i soundtrack.
Patrzę i mój mózg selektywnie wybiera. Wyrzuca niepotrzebne detale, nieprzyjemne sytuacje, psią kupę, hałas, wulgarną zaczepkę na ulicy. W ścieżce dźwiękowej dobieram piosenkę odpowiednią dla chwili i puszczam w głowie. Sprawdzam światło, czy lepsze kolory w okularach słonecznych czy bez.
Momenty gdy moje idealne światy roztrzaskują się o bruk są zawsze bolesne. Ostatnio widzę to dość wyraźnie. Chyba od czasu lunchu
w parku w Mediolanie. Ułożyłam rekwizyty w idealnej scenerii. Potem w ten świat wdarł się brutalnie ktoś ze świata, którego znać nie chcę, który wypieram.
Zburzył mi obrazek i obnażył fikcyjność mojej utopii.
Mam przeczucie, że ta kreacja rzeczywistości ma coś wspólnego z moją pracą, z tym czym się zajmuję, więc nie chcę tego tracić.
Ale staram się coraz częściej wyłączyć kamerę i dotknąć rzeczywistości. Słuchać, patrzeć i wdychać to, co wokół, tuiteraz.
Dawkuję też rozsądnie czas na marzenia i fantazje. Za dużo szkód.
Być obecnym. Być tutaj, w danej chwili. Tylko tu mogę spotkać Boga.
_