
Leżąc nocą sama w pustym pokoju na obrzeżach wielkiego miasta bezwiednie zapominam o całym moim przeszłym życiu.
I nie wiem już kim chciałam się stać, dokąd wyjechać,
jaki lubię kolor, z kim spędziłam wakacje.
Dla tego miasta jestem nowa, od nowa zaczynam. Niepokoi mnie to. Próbuję odnaleźć swoją tożsamość w pamięci.


Zachwycona nocą na Prinsengracht.
Czarno i dziwnie spokojnie. Woda staje się jeszcze bardziej lustrzana. Łódki śpią u stóp ciemnoskórych kamienic. Światło żółte.
Wzbijam się na łuk mostu i zjeżdżam z impetem po kocich łbach.
Dekadencko.


Musiałam przejechać przez centrum. Z handlowych ulic, zaludnionych wszystkimi narodowościami turystów, na oślep próbuję przedrzeć się do Oud West, byle do domu, zimno. Wypadłam zmieszana na
red light district. Zawsze bardziej niż widok dziewczyn peszą mnie mężczyźni przechadzający się w różowawym poblasku. Ta niedwu-
znaczność, to jak wybierają. Robi mi się wtedy jakoś tak cierpko-smutno.
A do tego łabędzie.



Nocne zdobycze. Jason ma sense for dumpsters, ja - duży koszyk.
Jaka fabryka produkuje nocą ten cukrowy zapach Amsterdamu?
Groningen pachniało inaczej.
Czym pachniał mi Wrocław?

Zasypianie i budzenie się obok kogoś jest jakimś magicznym przejściem z nocy w dzień.
W czasie dziwnie nieobecnym w pamięci dzieje się coś, co rodzi pokłady czułości. A może po prostu lubię patrzeć, jak śpi. Nawet jeśli to tylko random person skądś.
_