Thursday 26 November 2009

Noce

_


Leżąc nocą sama w pustym pokoju na obrzeżach wielkiego miasta bezwiednie zapominam o całym moim przeszłym życiu.
I nie wiem już kim chciałam się stać, dokąd wyjechać,
jaki lubię kolor, z kim spędziłam wakacje.
Dla tego miasta jestem nowa, od nowa zaczynam. Niepokoi mnie to. Próbuję odnaleźć swoją tożsamość w pamięci.





Zachwycona nocą na Prinsengracht.
Czarno i dziwnie spokojnie. Woda staje się jeszcze bardziej lustrzana. Łódki śpią u stóp ciemnoskórych kamienic. Światło żółte.
Wzbijam się na łuk mostu i zjeżdżam z impetem po kocich łbach.
Dekadencko.







Musiałam przejechać przez centrum. Z handlowych ulic, zaludnionych wszystkimi narodowościami turystów, na oślep próbuję przedrzeć się do Oud West, byle do domu, zimno. Wypadłam zmieszana na
red light district. Zawsze bardziej niż widok dziewczyn peszą mnie mężczyźni przechadzający się w różowawym poblasku. Ta niedwu-
znaczność, to jak wybierają. Robi mi się wtedy jakoś tak cierpko-smutno.
A do tego łabędzie.









Nocne zdobycze. Jason ma sense for dumpsters, ja - duży koszyk.

Jaka fabryka produkuje nocą ten cukrowy zapach Amsterdamu?
Groningen pachniało inaczej.
Czym pachniał mi Wrocław?





Zasypianie i budzenie się obok kogoś jest jakimś magicznym przejściem z nocy w dzień.
W czasie dziwnie nieobecnym w pamięci dzieje się coś, co rodzi pokłady czułości. A może po prostu lubię patrzeć, jak śpi. Nawet jeśli to tylko random person skądś.
_

Saturday 14 November 2009

Poranki

_




- How are you?
- I feel sentimental.
- You look sentimental.

Madredeus śpiewa cichutko przynosząc klimat sprzed wielu miesięcy, sprzed wielu miejsc.
Owen sfotografował mój poranek.






Pracując po raz pierwszy w życiu od poniedziałku do piątku
od 9 do 17, jestem w stanie zrezygnować z wieczorów, ale nie mogę przeboleć utraty poranków.

Poranki są święte.
Najlepiej jeśli nikogo nie napotkam i nie wypowiem ani słowa.
Mogą trwać do 10, nawet 12.
Spóźniam się więc niemiłosiernie i nagminnie. I zostaję
po godzinach. Chyba zaczynają to akceptować.




Nawdychałam się żółtych liści (marihuana mnie nie rusza).
Do Arnhem z Sarah pół soboty łapałyśmy stopa.
Niedziela rano, ten poranek po zmianie czasu. Dom przyjaciół, trochę jak chatka w górach; świece zamiast prądu, deszczówka do mycia.
Wyszłyśmy na grzyby do lasu. Wróciłyśmy z kasztanami. Cudownie smakują, przy obieraniu skórka wchodzi za paznokcie.
Są letnio-orzechowe, przypalane i kojarzą mi się z podróżowaniem do dużych francuskojęzycznych miast.
_

Tuesday 3 November 2009

Weekendy mam wolne

_


Dzisiaj pachniało liśćmi;
mokre suszą się na słońcu. Ziemią, wodą, ptakami.
Słonecznie od rana, przez cały dzień (all day long).
Nabieram wtedy radosnej weny i czuję się szczęśliwa.


Upiłam się małym belgijskim piwem na targu. Targ w sobotę rano to najlepsze miejsce na świecie (best place to be).
Amsterdam ma targów wiele. Ale wciąż nie mogę znaleźć swojego ulubionego stoiska (krampje) z Groningen. Kupowałam tam suszone kwiatki rumianku. Było też dużo przypraw i pachniało prażonymi orzechami ze stoiska obok. I ta rybio-mokra woń ściekająca na ścieżkę rowerową. Mmm... /Czujesz to Ola?/



Kupiłam orzechy i siedzę przy kanale nad herbatą zieloną z jaśminem, która przywodzi mi na myśl Agnieszkę.
Ostatnio głównie zajmuję się (busy with) obserwowaniem, jak płynie czas. Godzeniem się na to. Na bycie w czasie i na to, że "potrzeba czasu żeby". (Take your time) - lubię to wyrażenie.
Nie chcieć już i teraz, odłożyć oczekiwania, dać sobie czas (to też ładne wyrażenie). To co myślę, że będzie, okazuje się czymś innym (turns out to be). I tak już jest. (OK)






W niedzielę znalazłam starą walizkę pełną farb. Przebieram je jak owoce, wprost na ulicy; miękka tubka, twarda jak kamień, zatłuszczona tuba olejnej, chińska mała tempera, oblepiona błotnista, wyskrobana do zera sam metal. Zostało sporo.
Znaczy, że będę tu malować. Gdy tylko uda mi się otworzyć zamek, który niechcący zatrzasnęłam. Kluczyka w pobliżu nie było.

But what would you like to paint about?
About light
, odpowiadam z jakąś radosną pewnością.




_